30 kwietnia 2024

Kropka

I przyszła wiosna, a z nią przesilenie. Cały kwiecień próbowałam złapać energię, jakiś punkt zaczepienia i uziemienia. I już czuję, że mam. Po ponad miesiącu wracam do siebie i tutaj. Dziś zupełnie inaczej, bo wpada pierwszy tekst do sekcji all other. Czyli takie moje luźne przemyślenia o niczym i o wszystkim. 

No ale wróćmy do tego, co było miesiąc temu i co jest punktem wyjścia do tej całej dyskusji. Bo muszę przyznać, że zanim przesilenie rozkręciło się na dobre, wiosnę powitałam pięknie. Pierwszy dzień wiosny celebrowałam w pięknych szwajcarskich Alpach, zwiedzając na nowo zapomniane już stoki Laax. Wróciłam tam po latach, co zainspirowało mnie do pewnych przemyśleń. Ale od początku.

Dokładnie 10 lat temu na jednym z większych spontanów w życiu trafiłam do Laax po raz pierwszy. Była to jedna z tych decyzji, którą Steve Jobs nazwałby „kropką”. Znacie ten motyw z kropkami, punktami na linii życia, które choć wydają się zupełnie przypadkowe, to gdy spojrzysz na nie wstecz okazuje się, że to właśnie ten moment był zwrotny i niepostrzeżenie zmienia trajektorię Twojego życia?* To była właśnie jedna z tych kropek.

10 lat temu nie tylko trafiłam do Laax bardzo spontanicznie - decyzję podejmując jakieś 30h przed wyjazdem - to jeszcze spędziłam tam jeden z fajniejszych tygodni poznając świetnych ludzi i budując super relacje. To właśnie wtedy po raz pierwszy miałam kontakt ze snowboardem (z którym związana jestem do dziś), a co ciekawe wyjazd ten był też nie bez znaczenia dla moich późniejszych wyborów, a co za tym idzie zaprowadził mnie do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

A wszystko zaczęło się od jednego pytania:

- Sława, a może masz chęć pojechać na wyjazd do Laax? Zostało nam dosłownie jedno ostatnie miejsce. 

- Chcę! 

Hmm.. tak, chciałabym być tak spontaniczna. Jestem jednak osobą dość racjonalną i w rzeczywistości ta decyzja nie została podjęta tak zupełnie bez namysłu. Przecież nigdy wcześniej nie jeździłam na snowboardzie, miałam w tygodniu uczelnię, pracę i jak przystało na studentkę zero oszczędności na taki spontaniczny wyjazd. Ale po krótkiej analizie wszystkich możliwych za i przeciw, sposobów jak ogarnąć tematy logistyczne -  zdecydowałam, że jadę. Zajęło to jakieś 30 minut. Myślę, że była to jedna z moich najbardziej udanych decyzji w życiu :) 

Jedna  - bardzo spontaniczna i dość niepozorna decyzja - dzięki której tak zupełnie nagle otworzyły się nowe drzwi, okna i co tam jeszcze się otwiera na nowe możliwości. 

Czasami lubię tak sobie rozkminiać patrząc wstecz na te wszystkie kropki - zastanawiając się, które moje wybory w życiu pokierowały mnie do tego, co się działo dalej.

I o ironio, zazwyczaj nie są to te duże, przemyślane i przeanalizowane z każdej strony decyzje - jakie studia, jaka praca, jakie mieszkanie. To są najczęściej te małe, z pozoru nieznaczące wybory, które podejmujemy przypadkiem lub całkiem nieświadomie. 

Czy wiecie, że największy wpływ na mój wybór uczelni - a tym samym jedno z tych dość ważnych rozwidleń na „drodze życia” -  nie miała wcale przemyślana ścieżka rozwojowa, dobrze opracowana strategia zdawanych przedmiotów na maturze - tylko wybór jednego słowa? Jedno słowo, którego użyłam na pisemnej maturze z polskiego, a którego znaczenie nie do końca zaakceptował egzaminator, nie zaliczając przy tym całej najistotniejszej części eseju i odejmując całkiem znaczące 20-30% wyniku z egzaminu.

Skąd to wiem? Bo gdy zobaczyłam mój niski wynik maturalny (na granicy zdawalności!) nie mogłam zrozumieć co tu tak naprawdę się wydarzyło. Wszystkie dostępne klucze maturalne, pokazywały, że powinnam mieć zdecydowanie więcej punktów. Nie dawało mi to spokoju. W końcu "chodziło o moją przyszłość" - byłam przekonana, że już pozamiatane (hehe, o jak niewiele wtedy wiedziałam o życiu:)).

Pojechałam więc do komisji egzaminacyjnej do Gdańska i umówiłam się na spotkanie z egzaminatorem, żeby dowiedzieć się co tu się wydarzyło. Na bardzo oficjalnym spotkaniu dowiedziałam się, że nie opisałam żadnej metafory w wierszu (o ironio o „drodze życia”) -  co było głównym zadaniem. Na co ja - pewna swego - odpowiadam, że opisałam wszystkie znaczenia, zgodnie z kluczem (ach te maturalne klucze, kto tam był ten doskonale wie:)). Egzaminator na to:  „Nie użyła przecież Pani słowa „metafora”."

Tak, to prawda, nie użyłam. Napisałam „wiersz obrazuje” . Obrazuje… nie jest metaforą, tylko obrazuje. A potem dowiedziałam się, że mogę spróbować do matury podejść za rok jeszcze raz. Ale kto mnie zna, ten wie, że ja nie znoszę marnować czasu. 

I co dalej? Wróciłam z tymi moimi słabiutkimi wynikami matury i złożyłam papiery na studia. I jak pewnie się domyślacie nie dostałam się na żadną z 3 wybranych przeze mnie uczelni - miał być Gdańsk, Warszawa albo Poznań. 

Mam jednak nad sobą jeszcze jednego anioła, a w zasadzie anielicę, która podpowiedziała:

- Sława, a może spróbuj jeszcze Bydgoszcz.

Na co ja odpowiadam, że przecież nie ma nawet takiej możliwości - żadna Bydgoszcz nie wchodzi w grę, nie wydam ani jednej złotówki na tę opłatę rekrutacyjną.

Na co moja one and only - starsza siostra, anioł i manager w jednej osobie - odpowiedziała: 

- To ja wydam. Ja płacę, Ty tylko składasz papiery.

Bardzo niechętnie, ale złożyłam. W końcu niewiele traciłam. 

I dostałam się. A potem długo płakałam, bo tak bardzo nie chciałam jechać do tej Bydgoszczy. Całą sobą buntowałam się na to miasto. W zasadzie zupełnie nie mam pojęcia czemu. A jak przestałam płakać to postanowiłam sobie, że nie zostanę tam długo i złapię pierwszą możliwą opcję, aby wyjechać. 

I dość szybko ta opcja się pojawiła i już byłam spakowana i leciałam samolotem - i to z niezłym rozmachem, bo aż za koło podbiegunowe. Na 2 roku studiów trafiłam na Erazmusa na samej północy Norwegii. I choć zimna Norwegia pewnie nie byłaby moim pierwszym wyborem, to na moim specyficznym kierunku studiów to była jedyna opcja wyjazdu. Biorę! Pojechałam tam, gdzie mogłam. 

I tak oto spędziłam kolejne pół roku wśród najpiękniejszych z pięknych fiordów z zorzą polarną na niebie, którą obserwowałam wracając z norweskich studenckich imprez lub po prostu wychodząc w piżamie przed akademik. Da się studiować piękniej? Nie sądzę. 

W Norwegii poznałam też Kasię*. Podczas mojego pobytu przyjechała tylko na tydzień w odwiedziny i wymieniłyśmy się dopiero rozwijającym się wtedy Facebookiem. To taka wiecie, jedna z tych całkiem przypadkowych znajomości, która później bez żadnego sensu zostaje wśród zawsze ciut zbyt licznego grona znajomych na Facebooku. 

Tak myślałam wtedy. Nie wiedziałam jeszcze jak duży sens ma ta przypadkowa znajomość i jak bardzo będzie miała wpływ na moje życie. Kropka. 

3 lata później studiowałam już w Warszawie. Dokładnie tak jak chciałam po maturze, choć wtedy się nie udało - teraz byłam już studentką najlepszej uczelni w Polsce i to na zdecydowanie fajniejszym kierunku niż zakładałam pierwotnie, a dodatkowo w pakiecie ze wspaniałym doświadczeniem studiowania za kołem podbiegunowym - no nie ma przypadków.  

W pewnym momencie mieszkając w Warszawie szukałam pokoju na wynajem. Pamiętam byłam wtedy w dołku, nie miałam zupełnie weny na te męczące poszukiwania, został mi rok studiowania i jedyne o czym marzyłam to skończyć studia i po raz kolejny wyjechać.

Pewnego dnia zobaczyłam na Facebooku post. Ta sama Kasia, którą poznałam na jednej z imprez za kołem podbiegunowym, a potem widziałam ją w życiu jeszcze dosłownie tylko raz - wrzuciła na tablicę grzecznościowe ogłoszenie OLX, że znajomi mają pokój do wynajęcia. 

Zadzwoniłam, pojechałam. I tu kolejna kropka. Ten ciąg przypadkowych zdarzeń - wybór jednego słowa i w efekcie źle napisana matura, niedostanie się na wymarzone studia, "ucieczka" do Norwegii, która okazała się przygodą życia, i zwyczajne dodanie się na Facebooku z przypadkowo poznaną Kasią - sprawił, że spełniłam swoje kolejne marzenie. Tym razem o życiu w serialu „Przyjaciele”. 

Jeśli nie oglądaliście, to wam przybliżę. Serial o grupie przyjaciół, która robi wszystko razem - przesiadują w wynajmowanym mieszkaniu, wieczorami gadają, oglądają seriale albo idą do knajpy, jeżdżą razem na wakacje, koncerty, robią wszystko razem. Dokładnie tak było. Tylko lepiej.  

I wtedy też z przypadkowego ogłoszenia na OLX - poznałam kolejną Kasię, Katarzynę, Kasiunię - moją przyjaciółkę, która od tamtej pory niezmiennie zajmuje jedno z czołowym miejsc w moim życiu.

I ta oto Katarzyna, jakieś pół roku póżniej, zupełnie z zaskoczenia w pewien czwartkowy wieczór, gdy dzień jak co dzień w tamtych pięknych czasach - siedziałyśmy w kuchni niczym Monica i Rachel (lub Phoebe:)), gadając, jedząc chipsy i pijąc wino zapytała:

- Sława, a może masz chęć pojechać na wyjazd do Laax? Zostało nam dosłownie jedno ostatnie miejsce. 

- Chcę! 

Zajęło to jakieś 30 minut. I była to jedna z moich najbardziej udanych decyzji w życiu :) 

To wydarzyło się dokładnie 10 lat temu i wtedy po raz pierwszy odwiedziłam Laax.

A to co było dalej to już kolejna, równie wspaniała historia.  

I o czym jest ten tekst? Trochę o tym, żeby się po prostu nie spinać, nie oczekiwać, nie planować, zamartwiać - tylko próbować, ryzykować bez oczekiwań rezultatu. Nie przewidywać tego, co może się wydarzyć, bo zupełnie nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć.

Chodzi chyba po prostu o to, żeby stawiać te kropki - podejmować wybory, decyzje - przemyślane, nieprzemyślane, spontaniczne, głupie, mądre, bez sensu i z sensem - nigdy nie wiemy gdzie nas zaprowadzą. Do dzieła! 

It’s all good! 

Sława

 

*PS.1. Jeśli chcecie posłuchać więcej na temat motywu kropek to odsyłam na YouTube do słynnego wystąpienia Steva Jobsa na rozdaniu dyplomów studentów w Stanford lub do polskiej wersji opisującej ten koncept w wiralowym filmiku „Kropki”.

*PS. 2. Dodam tylko, że Kasia z Erazmusa po pamiętnym ogłoszeniu OLX już zdecydowanie nie jest tylko koleżanką z Facebooka. Pery! Jeśli to czytasz to buźki!

 

Polityka prywatności

Twój e-mail:
Treść wiadomości:
Wyślij
Wyślij
Formularz został wysłany - dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!

 

ALL GOOD Studio

Kwidzyński Park Przemysłowo-Technologiczny

Górki 3A, 82-500 Kwidzyn

Lokal: C.105

NIP: 5811983447

REGON: 540547536

studio@allgood.com.pl

 

 

Kontakt